autor: olga » wtorek 06 gru 2016, 20:35
Dziś, kiedy byłam z Bondi u weta, wpadł chłopiec, na oko z 10 lat, niosąc na rękach jęczącego psa. Dziecko poprosiło, żeby mógł wejść bez kolejki, wszyscy się zgodzili (a tłumek był spory), bo widać, że sytuacja bardzo kryzysowa. Długo tam siedzieli, dołączyła jego matka. Kiedy wychodził ze swoim pupilem, jeszcze jakoś się trzymał, ale na zewnątrz rozpłakał się na amen. Dowiedziałam się potem, że piesek (niemłody już) cierpiał od roku na niewydolność nerek, teraz właśnie przyszedł kryzys, nie był do uratowania. Nie wiem jaką decyzję podjęła matka chłopca, czy uśpili psinkę, czy jeszcze próbowali ratować. Tak mi się strasznie żal tego dziecka zrobiło, że się sama ukradkiem poryczałam. Widać, że to jego wieloletni towarzysz, jak go przekonać, że czasem jedyna dobra rzecz, którą można zrobić to ulżyć w cierpieniu. Że to ten najsmutniejszy obowiązek wobec psiego przyjaciela. Takie biednemu chłopakowi los mikołajki zgotował...