Dziś usiłowałam umieścić w schronisku dwa chore i zagłodzone kocięta. No droga przez mękę i przepisy. W pierwszym, najbliższym nie przyjmą bo koty pochodzą spoza miasta a z moją gminą schron umowy nie ma. I nie, nie wiedzą gdzie bym mogła je umieścić i które schronisko jest właściwe. Zadzwoniłam do straży gminnej - nikogo nie ma bo urlop. Zadzwoniłam do urzędu gminy, pomogła mi miła pani z wydziału środowiska - poszperała, znalazła umowy, znalazła odpowiednie schronisko, podała namiary. Ale po kocięta nikt nie przyjedzie bo nie mają nikogo takiego. Pojechałam sama. W tym właściwym schronisku najpierw przyjęli kociaki (jeden w bardzo złym stanie) a potem dopiero kręcili nosem, że umowy na koty to oni nie mają i nie powinni. Ludzcy ludzie po prostu. To wszystko kosztowało mnie pół dnia i ponad 100km drogi. Przestaje mnie dziwić, że ludzie zamiast do schronu wywożą zwierzęta do lasu lub do innych miejscowości licząc na dobre serce innych, albo zostawiają na pastwę losu
I tak biurokracja może skutecznie zniechęcić do właściwej pomocy zwierzakom.