Piekielnych historii ciąg dalszy - dzisiaj coś obrodziło w humor, dla odmiany dla tej fali piekielności i nieżyczliwości na tym portalu.
Historia z zamierzchłej przeszłości, w której piekielnym okazał się być mój małżonek [M].
Rzecz dzieje się w mieszkaniu w bloku, na X piętrze (co będzie istotne później). "Osiemnastka" u jednego z kolegów. Impreza rozkręcona na dobre, alkohol leje się strumieniami. Pod łazienką gigantyczna kolejka tych, których przed swe oblicze wezwała Matka Fizjologia. Jeden z bardzo mocno podpitych zabawowiczów [Z] próbuje wedrzeć się do przybytku siłą, ale tłumek przed drzwiami przegania delikwenta na balkon, tymczasowo zamieniony na palarnię.
Na balkonie mój mąż pali papierosa i kątem oka obserwuje zamieszanie pod drzwiami łazienki. [Z], przegoniony na balkon radośnie postanawia wysiusiać się właśnie tam. Jako że jest w stanie upojenia alkoholowego, ma nie lada problem z odnalezieniem w czeluściach rozporka odpowiedniego oprzyrządowania.
[M] niewiele myśląc czmycha do kuchni, z wielkiego słoja korniszonów wyciąga pokaźnego ogóra, kurcgalopem dopada balkonu i podaje warzywo między nogami koledze toczącemu nierówną walkę z rozporkiem.
[Z] z niekłamaną ulgą ujmuje korniszona, wystawia go za barierkę i na jego twarzy pojawia się błogi uśmiech spełnienia. Nie zwraca uwagi na to, że spodnie robią się niepokojąco mokre...
To nie koniec. W pewnym momencie ogórek wyślizguje się z ręki [Z] i szybuje w czarną czeluść, prosto na dól, z X piętra i niknie w mroku.
[Z] wydaje z siebie opętańczy krzyk i mdleje z wrażenia.
Kiedyś to były imprezy...