To babciowy przepis na rogaliki
60dkg mąki typ 480 [posolonej porządną szczyptą soli]
100 g margaryny [najlepiej Kasia]
1 Szklanka mleka
Aromat wedle uznania
0,5 szklanki cukru
1/3 paczki drożdzy
3/4 jajka
Do michy z mąką i solą idzie cukier. I mieszamy tak porządnie na sucho, żeby sól nie utrudniała drożdżom roboty. Jak wystarczy to po srodku michy w tej mące robimy doleczek. Rozkruszamy tam drożdze, posypujemy łychą cukru. polewamy 1/3 szklanki tego ciepłego mleka by przyspieszyć fermentację. Nie robimy nic odstawiam na bok miseczkę. Reszte mleka dodaemy do żółtek [3 duże 4 małe w zalezności]
Rozpuszczam masło na małym płomieniu, zeby tylko było ciepłe. Rozdzielam białka od żółtek. [i to i to się przyda]
Roztrzepuję żółtka z resztką mleka, i czekam aż się trochę drożdze uniosą.
Do rozpuszczonego masła dodaję 2 łyzki oleju dzięki temu ciasto dłużej zachowuje świeżość i nie robi się czerstwe już następnego dnia Jeśli ktoś nie chce korzystać z masła czy innych tłuszczy pochodzenia zwierzęcego zamiast tego może dodac margaryne bądź pół szklanki oleju. ;]
Kiedy widzę różnicę w drożdząch, do michy dodaję masę mlecznożółtkową i odrobinę aromatu.
Tłuszcz dodajemy pod sam koniec.
Czas na zabrudzenie rączek. Wyrabiamy ciasto w misce. Nie martwcie się jak bedzie suche, nie podsypujcie mąką wyrabiamy do momentu aż się połączą składniki i powoli cienkim strumieniem podlewamy tłuszczem z garnuszka.
No i jak to z drożdzowym wołamy chłopa o ile jednym dysponujemy i niech międli, a jak nie to wyobrażamy sobie twarz wroga i wyrabiamy dziewczyny. Jeśli klei sie do łapek to podsypujemy tylko delikatnie mąką.
A jak już fajne, zmieszane i napowietrzone to odstawiamy w ciepłe miejsce [gdzie koty się nie dobiorą ;p] my tam z babcią to i 2 godziny potrafiłyśmy trzymać i pozwalać rosnąć. ;]
Kiedy ciasto wyrośnie oczywiscie przychodzi do walkowania, ciasto walkujemy cienko i na duże placki bo bedziem z nich ciąć trójkąty do zawijania farszu.
Pamiętajcie, że mozna taki trójkąt przewałkować zanim nadziejecie bo drożdzowe ciast się 'ściaga' z powrotem, podsypac mąką, też można jak się klei, a jak przywiera do wałka i nie chce się wałkować to dac mu dosłownie minutkę leżakowania i problem znika.
No i zwijamy, działamy [eh tu chyba to zawijanie jest najbardziej czasochłonne.]
Babcia zawsze mówiła, żeby każdy placek robić osobno, ze 'świeżego ciasta' a te 'ścinki i skrawki' pozostałego ciasta odkładać i z nich na końcu uformować ostatni placek.
Tym razem nadziewałam nutellą, dzemem porzeczkowym i twarogiem ze śmietanką na słodko ;]
Po 20 godzinach rogaliki wciąż świeże, mięciutkie, współlokatorstwo się zajada i chwali ;]
Po ułożeniu na blasze, górę smarujemy pędzelkiem umoczonym w białku wymiaszenaym z odrobiną cukru pudru. Ja posypuję jeszcze kruszonką ;]
I wrzucam do nagrzanego piekarnika [180 C] na 20 minut. Powolutku bez ciśnienia bo mają się dopiec a nie tylko spiec z wierzchu.
CHOĆ warto to kontrolować. Po 12 minutach zwykle torszkę przykręcam piekarnik i wyjmuję dopiero jak sa juz dosyć ładnie zarumienione i jeden po spróbowaniu jest ok, dopieczony, smaczny i niezakalcowaty.
Mam nadzieję, że wyjdą wam tak cudne jak mojej prababci.
Smacznego!